wspomnisz
Kiedy trwały to sobie czasem narzekałam. A to, że pada, a to że upał, a to że piasek z piaskownicy przychodzi do domu, a to że to i tamto.
Na komary tylko nie narzekałam, bo ich w tym roku było u nas mało.
A teraz mnie ogarnęła nostalgia – już, tak szybko, po tygodniu – za wakacjami. Niby nic się nie zmieniło, tylko w prawym dolnym rogu ekranu komputera wyświetla się teraz cyfra 9, jako oznaczenie miesiąca. Można by nie patrzeć w tamtą stronę i po krzyku.
Dni się toczą swym zwykłym trybem, jak w lipcu i sierpniu. Nie było żadnych wielkich wypraw, nie przepłynęliśmy mórz, ani nawet jezior. Ale w wakacje świat jednak wygląda inaczej. Huśtawki są pełne, ulice puste. Lasy otwarte na oścież, biurowce zamknięte (bo w środku hula klimatyzacja). Gdzieś tam dzieją się wielkie przygody – ktoś śpi na sianie, ktoś rozkłada namiot po raz pierwszy, ktoś obija nowy rower i wstaje dzielnie.
I my też mieliśmy swoje malutkie przygody, które kiedy trwały wydawały się po prostu zwykłą środą i piątkiem. Ale teraz, kiedy patrzę wstecz (tydzień wstecz, ale zawsze), widzę w nich niezwykłe wydarzenia, całe owiane magią wakacji.
Przede wszystkim – zdobyliśmy pierwszy szczyt. Niewysoki. Szliśmy przez las, podjadając jeżyny. Wołaliśmy wilka, zupełnie bez strachu. Mówiliśmy grzecznie ‘dzień dobry’ jak prawdziwi turyści i czuliśmy się częścią jakiejś miłej konspiracji. Na szczycie zaś jedliśmy najlepsze placki ziemniaczane świata.
Po drugie – karmiliśmy konie. Niektórzy z nas robili to rękami taty, bo konie są jednak zbyt przerażające. Konie miały zaplecione grzywy i wielkie brzuchy. Wiemy więc, że nie byliśmy pierwsi, ale to nie szkodzi.
Po trzecie – jesteśmy odpowiedzialni za nowe życie. Sadziliśmy kwiaty i zioła w ogrodzie. Za łopatę służyła nam łyżka stołowa, a potem już własne ręce.
Dla równowagi – rozdeptaliśmy przez przypadek jednego robaka. Ale przeprosiliśmy.
I jeszcze – byliśmy brudni wiele razy.
A czego to my nie jedliśmy!
A huśtawki? A zjeżdżalnie? Przełamaliśmy wszystkie lęki (no dobra, prawie wszystkie!). Wiatr w grzywkach i śpiew o czterech słoniach na ustach!
Było pięknie. Wiem, że teraz też będzie nieźle, bo zaraz pokolorują się liście i spadną kasztany.
Ale póki co, wspominamy lato nad koszem pełnym śliwek. Bo lato się kończy, ale śliwki zostają. A w nich – całe to słońce i słodycz, i beztroska.
Jaglane ciasto ze śliwkami
Składniki (na 8 porcji):
kasza jaglana sucha 200 g
jaja 5 szt
śliwki węgierki bez pestek 200 g
twaróg chudy 100 g
ekstrakt z wanilii
cynamon
stewia
Przyrządzam:
Kaszę jaglaną gotuję według zaleceń na opakowaniu. Gotową odstawiam do ostygnięcia. Łączę ją z twarogiem, jajkami, ekstraktem waniliowym i cynamonem. Wszystko blenduję bardzo dokładnie na jednolitą masę. Dosładzam do smaku.
Kwadratową formę wykładam papierem do pieczenia i układam na niej pokrojone śliwki.
Piekę w 160°C 30-40 minut.
Upieczone ciasto oczywiście odstawiam do ostygnięcia. Chociaż nigdy nie zdążyło wystygnąć go więcej niż pół. Od razu podjadam, zbyt dobrze pachnie!
Przepis od dziewczyn z Fit&Joy. I dzięki nim też informacje ile to ciasto ma kalorii:
1 porcja: 162,8 kcal; białko 9,1 g; tłuszcz 4,2 g; węglowodany 21,6 g