z góry na dół

pomidory zapiekane z bryndzą

Z góry na dół, ale nie w góry 

Naszła mnie ostatnio dziwna chęć, by wyruszyć do Zakopanego. To miejsce stanowczo zbyt popularne, żeby mogło być modne – taki paradoks. Ale jednak, pomyślałam sobie, Witkacy był tu i Makuszyński tu był, i nawet Szymborska się tutaj dowiedziała o Noblu. Więc coś w tym być musi.

Pojadę, pomyślałam. Raz, dwa, trzy. Raniutko wsiądę do auta, wieczorem będę powrotem, a po drodze zobaczę górala, pogłaszczę owcę i zjem coś tatrzańskiego przede wszystkim. A jak będę miała wyjątkowo dobry humor to może nawet kupię ciupagę. 

Ale najpierw chciałam wypić kawę. A kawy nie ma, chociaż byłam pewna, że jeszcze wczoraj było pół słoiczka. Zbiegałam na dół, do maleńkich delikatesów. W delikatesach sprzedaje pani Kasia, która zna absolutnie wszystkich z widzenia oraz imiona każdego psa i dziecka na osiedlu. Mówię:

- Jadę do Zakopanego, wie pani? Tylko kawy nie mam.

Zaraz też dowiedziałam się, kto w zeszłym tygodniu był w Zakopanem (ten pan, co ma psa Myszę; ta pani, co mieszka na rogu na najwyższym piętrze; i to małżeństwo z dwójką dzieci – Kubusiem i Julką, a planują trzecie i to będzie na pewno Antoś, no chyba że dziewczynka to wtedy ona nie wie). Pobiegłam do domu, zalałam kawę i wtedy zorientowałam się, że nie mam mleka. Przez chwilę zastanowiłam się nad wypiciem kawy czarnej, ale potem pomyślałam, że żaden przyjemny dzień nie może rozpocząć się od wypicia czarnej kawy. Więc znów zbiegłam. Dowiedziałam się dzięki temu, kto na naszym osiedlu pija kawę czarną i bardzo sobie to chwali (zachowam to dla siebie, bo lista jest zaskakująco długa).

Z tego wszystkiego zrobiłam się głodna. A jak tu jechać, skoro w brzuchu burczy. Zbiegłam na dół, bo miałam wielką ochotę na świeża bagietkę i dowiedziałam się, że powinnam przemyśleć moje plany.

- Wie pani, to Zakopane to ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł – powiedziała autorytatywnie pani Kasia – Pan Piotr spod 56 numeru mówi, że korek na Zakopiance zaczyna się we wtorki o 9:14. A on jest kierowcą zawodowym, więc wie. A pani spojrzy na zegarek. Pani nie ma? Pod 13tką sprzedaje jeden facet zegarki, chyba oryginalne, jakby pani chciała. Ale mniejsza z tym, jest 9:20. Na pewno już zakorkowane. 

- To co ja zrobię – mówię jej – skoro już się rozmarzyłam, że zjem sobie dziś obiad po góralsku?

- Pani kupi bryndzę.

Kupiłam. Moim zdaniem pani Kasi należy się podwyżka, ale nie wiem gdzie w tej sprawie się zgłosić.

W końcu zjadłam danie następujące (i byłam bardzo zadowolona z życia):

 

Szybkie zapiekane pomidory z chilli i bryndzą

Składniki:

pomidory ( mogą być zielone )

papryka chili

bryndza

sól morska 

pieprz

oliwa

Przyrządzam:

Myję pomidory i papryczkę chili, kroję na plasterki, papryczkę razem z pestkami. Układam na małej patelni, ja układam za żeliwnej, ale może być stalowa. Najpierw pomidory, następnie papryczkę, skrapiam oliwą i posypuję pokruszoną bryndzą. Najlepsza będzie oczywiście bryndza z zaprzyjaźnionej bacówki, ale ta sklepowa też jest dobra w smaku, najbardziej lubię tę w małej kostce z Sanoka. Na wierzch kryształki soli morskiej i pieprz świeżo zmielony. Wkładam do nagrzanego do 200C piekarnika aż bryndza się lekko zapiecze, około 15 minut. Zjadam bezpośrednio z patelni - łakomstwo i ostra papryczka parzą mi język. Schyłek lata - uff jak gorąco!